„Brodawki” na szyi: skąd się biorą i dlaczego nie wolno ich usuwać w domu?

Drobne, „wiszące” grudki na skórze szyi, czasem pojawiające się też pod pachami czy na powiekach. Wiele osób z rosnącą irytacją obserwuje, jak z wiekiem pojawia się ich coraz więcej. Zaczepiają o biżuterię, drażni je golf czy kołnierzyk, a przede wszystkim – nie wyglądają estetycznie.

Nazywamy je potocznie „brodawkami” lub „kurzajkami” i natychmiast zadajemy sobie dwa pytania: Skąd się biorą? I Jak można się nimi zarazić? A zaraz po nich przychodzi trzecie: jak się ich pozbyć domowym sposobem?

Sylwia Drenaż

lis 11, 2025

Drobne „wiszące” grudki na szyi potrafią być niezwykle irytujące. Zanim jednak w desperacji sięgną Państwo po nitkę, ocet czy preparat na kurzajki, musimy wspólnie obalić pewien mit. Te zmiany to zazwyczaj niegroźne włókniaki, a nie zakaźne brodawki. W tym artykule wyjaśnię, skąd się naprawdę biorą i dlaczego samodzielne usuwanie ich w domu to jeden z najgorszych pomysłów.

Jako portal edukacyjny, musimy rozpocząć ten przewodnik od prawdziwej bomby: te zmiany na szyi w 99% przypadków nie mają nic wspólnego z brodawkami wirusowymi (kurzajkami). To fundamentalne nieporozumienie prowadzi do podejmowania w domu działań, które są nie tylko nieskuteczne, ale przede wszystkim skrajnie niebezpieczne, zwłaszcza w tak delikatnym miejscu jak szyja.

Wielkie nieporozumienie: Włókniak kontra brodawka wirusowa

Zanim przejdziemy do jakichkolwiek „sposobów”, musimy postawić trafną diagnozę. To, co najczęściej z przerażeniem odkrywamy na szyi, to nie są zakaźne brodawki, ale włókniaki miękkie (acrochordon lub skin tags).

Różnica jest kluczowa. Brodawka (kurzajka) jest twarda, płaska lub „kalafiorowata” i wywołuje ją wirus HPV – jest więc zakaźna. Natomiast włókniaki to zupełnie inna historia. Są to łagodne, nienowotworowe grudki, będące po prostu „nadmiarem” zdrowej skóry. Zazwyczaj są miękkie, „wiszą” na cienkiej nóżce (tzw. szypule) i mają kolor skóry lub są nieco ciemniejsze.

I tu dochodzimy do pierwszego pytania: Skąd się biorą włókniaki na szyi? Odpowiedź może być zaskakująca. Nie są wynikiem wirusa. Ich pojawianie się jest związane z kombinacją kilku czynników:

    $

    Genetyka

    Po prostu mamy do nich skłonność, którą dziedziczymy.

    $

    Wiek

    Pojawiają się najczęściej po 30-40. roku życia i z wiekiem może ich przybywać.

    $

    Tarcie

    To kluczowy czynnik. Szyja jest miejscem ciągłego tarcia – przez ubrania (kołnierzyki), a zwłaszcza przez biżuterię (łańcuszki). Podobnie jest pod pachami (tarcie skóry o skórę) czy pod biustem.

    $

    Hormony

    Bardzo często pojawiają się lub nasilają w ciąży, co pokazuje związek z gospodarką hormonalną.

    $

    Insulinooporność

    To bardzo ważny trop medyczny. Nagły „wysyp” licznych włókniaków bywa wiązany z zaburzeniami gospodarki cukrowej, np. insulinoopornością lub cukrzycą typu 2.

    „Jak możemy się nimi zarazić?” – obalamy największy mit

    To jest drugie pytanie, które Pani zadała, i jest ono kluczowe. Bazuje ono na błędnym założeniu, że „brodawki” na szyi są wirusowe.

    Odpowiedź jest prosta i uspokajająca: Włókniakami miękkimi nie można się zarazić. Nie są one chorobą zakaźną. Nie przenoszą się przez dotyk, ręcznik ani wizytę na basenie. Nie można ich „przenieść” z szyi na inną część ciała ani zarazić nimi partnera czy dzieci. To po prostu nasza indywidualna cecha skórna, nie powód do wstydu czy strachu.

    Co jednak, jeśli na szyi pojawi się prawdziwa brodawka wirusowa? Jest to możliwe, choć znacznie rzadsze. Zazwyczaj są to tzw. brodawki płaskie, częstsze u dzieci lub u mężczyzn, którzy mogli przenieść wirusa HPV podczas golenia (np. z twarzy na szyję). Te faktycznie są zakaźne, ale wyglądają zupełnie inaczej niż „wiszące” włókniaki – są płaskie, liczne i lekko chropowate.

      ARTYKUŁY, KTÓRE MOGĄ CIĘ ZAINTERESOWAĆ:

      Niebezpieczne „domowe sposoby”, czyli dlaczego nie wolno tego robić na szyi

      Skoro już wiemy, że włókniaki są łagodne i niezakaźne, to dlaczego w ogóle się nimi zajmujemy? Bo irytują. A ta irytacja prowadzi do poszukiwania domowych sposobów na brodawki na szyi. I tu musimy postawić bardzo twardą granicę.

      Najpopularniejszym „ludowym” sposobem jest podwiązywanie włókniaka nitką (bawełnianą lub końskim włosiem), aby „odciąć mu dopływ krwi” i sprawić, że „sam odpadnie”. To jedna z najbardziej ryzykownych rzeczy, jakie możemy zrobić sobie w domu.

      Dlaczego? Po pierwsze, jest to zabieg bolesny. Po drugie, robimy to niesterylną nitką i w niesterylnych warunkach. Ryzyko wdarcia się zakażenia bakteryjnego jest ogromne. Tkanka pod nitką nie „usycha”, lecz gnije (dochodzi do martwicy), co jest otwartą bramą dla bakterii. Po trzecie, taka ingerencja niemal zawsze kończy się powstaniem brzydkiej, wciągniętej blizny, która będzie znacznie gorsza niż sam włókniak.

      Drugim mitem jest stosowanie preparatów na kurzajki (np. kwasu salicylowego) lub „kuchennych kwasów” (octu, soku z cytryny) na zmiany na szyi. Skóra na szyi jest jedną z najcieńszych i najdelikatniejszych na całym ciele! Jest niemal tak wrażliwa, jak skóra na powiekach. Stosowanie na nią żrących kwasów – nawet tych aptecznych, przeznaczonych na twardą skórę stóp – to prosta droga do poparzenia chemicznego i powstania trwałego, ciemnego przebarwienia.

      Jedyny bezpieczny „domowy sposób” to… brak sposobu

      Musimy być tu szczerzy. W przypadku zmian na szyi, czy to włókniaków, czy rzadkich brodawek płaskich, nie istnieją żadne bezpieczne i skuteczne domowe sposoby usuwania.

      Każda próba mechanicznej lub chemicznej ingerencji w tym miejscu to igranie z ogniem – ryzyko bólu, infekcji, blizn i przebarwień jest niewspółmiernie wysokie do problemu, który jest czysto kosmetyczny.

      Jedyne, co możemy zrobić w domu, to dbałość o profilaktykę. Jeśli mamy skłonność do włókniaków, warto zadbać o gospodarkę cukrową (ograniczenie cukrów prostych), a także… unikać ciągłego tarcia, na przykład dając szyi „odpocząć” od ciężkich naszyjników.

      Prawdziwym i jedynym rozwiązaniem problemu jest wizyta w gabinecie dermatologicznym. Specjalista usunie takie zmiany dosłownie w kilka sekund. Stosuje się do tego bezpieczne, sterylne i precyzyjne metody, takie jak elektrokoagulacja (wypalanie prądem), krioterapia (wymrażanie) czy laser CO2. Zabiegi te są szybkie, niemal bezbolesne (wykonywane w znieczuleniu miejscowym) i, co najważniejsze, nie pozostawiają blizn, gwarantując bezpieczeństwo, którego nigdy nie osiągniemy w domu.

      Sylwia Drenaż

      Jako autorka bloga o medycynie estetycznej, zdrowiu i urodzie, specjalizuję się w tworzeniu treści, które pomagają moim czytelnikom dbać o swoje zdrowie i wygląd w naturalny sposób. Moje wpisy łączą ekspercką wiedzę z praktycznymi poradami, oferując holistyczne podejście do pielęgnacji ciała i twarzy. Poruszam tematy związane z nowoczesnymi zabiegami estetycznymi, zdrowym stylem życia oraz kosmetykami, które wspierają urodę i samopoczucie.